Rozdziel
czość
Chleb
a (RIP)

Author Archive

O tym, czy warto być miłym i uczynnym dla ludzi

Posted on: 7 marca, 2015 by Sid Runer

Przychodzi taki moment w życiu każdej cyberpijawki, że nachodzą ją refleksje. Nie, nie rozterki etyczne. Raczej ocena ryzyka. Na ile prawdopodobne jest to, że któregoś dnia przyjdą i po nią. Podobno w chwili, gdy złodziej zaczyna ważyć szanse powodzenia, przestaje być dobrym złodziejem. No ale przecież nikt tutaj niczego nie kradnie.

Chcielibyście wiedzieć, jak to się dzieje, że ludzie nadal są skazywani za posiadanie niewielkich ilości nielegalnych bitów? Najkrótsza odpowiedź brzmi: przypadkiem. Może widzieliście taką antypiracką kampanię społeczną sprzed paru lat: impreza, dobra zabawa, współczesna muzyka rozrywkowa. „Ściągnij nową Bijąse!” – mówi jedna z postaci. „Ściągaj, ściągaj” – podżega do czynu zabronionego druga. Jeszcze nie nastąpiło kliknięcie myszki, a do drzwi pukają funkcjonariusze. Naiwne? Owszem. Naiwne, bo zakładano, że policja aktywnie szuka przestępców. Rzeczywistość jest taka, że policja nie musi robić absolutnie nic. Sprawcy wraz z dowodami ładują się w jej ręce sami.

Hitchcockowskie trzęsienie ziemi nastąpiło dla mnie pewnej ciepłej, kwietniowej środy w 2009 r. Jak przystało na świeżo upieczonego absolwenta, spędzałem czas głównie w domu i z tej racji poproszono mnie o pewną przysługę.

Mieszkałem z bratem, a dwie ulice dalej mieszkali koledzy mojego brata – dobrze sytuowani młodzi ludzie na mało angażujących studiach, za dnia zajmujący się swoją karierą w konsultingu, a w nocy oglądaniem meczów na wielkich plazmach. Z racji swojego profesjonalizmu i odpowiedzialnego podejścia do klienta nie mogli bywać w mieszkaniu tak często, jak by chcieli, stąd prośba do mojego brata – i do mnie przy okazji – o odbiór paczki w ich imieniu. Chłopaków nie będzie w domu, ale my będziemy u siebie, zatem podadzą kurierowi nasz adres. Nie ma sprawy.

Paczka istotnie nadeszła. Akurat byłem rano sam i ubrany w slipy zmierzałem z łazienki do kuchni, gdy do drzwi zadzwonił kurier. Otworzyłem, potwierdziłem odbiór i w chwili, gdy oderwałem długopis od formularza, wszystko się zaczęło.

 

 

Zza rogu wybiegła grupa policjantów. W okamgnieniu opanowali całe mieszkanie, a ten, który był najbliżej, założył mi kajdanki recytując formułkę o zatrzymaniu. „Pod zarzutem wyłudzenia” – usłyszałem, co bynajmniej tajemnicy sprawy nie rozrzedziło. Grzecznie udałem się z gośćmi do salonu i obserwowałem przeszukiwanie moich czterech kątów.

Jednocześnie policja zaczęła pytać. Nie bardzo wiedziałem o co, ale z pytania na pytanie budowałem sobie zręby historii. Większości szczegółów nie poznałem jednak nigdy.

Pół godziny później w pułapkę zastawioną w naszym mieszkaniu wpadł też mój brat. A po godzinie byliśmy już na komendzie wojewódzkiej, relacjonując przebieg wieczoru i poranka dnia pierwszego. Wypadliśmy chyba nieźle, wiarygodnie. Nikt w każdym razie nie podjął się wobec nas roli złego policjanta. Niemniej, werdykt był bezlitosny: czterdzieści osiem.

Z pobytu na dołku można by stworzyć osobną opowieść albo jeszcze lepiej – nakręcić film. Od brata oczywiście mnie oddzielono, ale bogactwo charakterów i typów ludzkich, z jakimi miałem przyjemność dzielić celę, zrekompensowało mi rozłąkę. Cztery kąty pomieszczenia, czterech ludzi, cztery różne historie, cztery zupełnie inne podejścia do życia. Doświadczenie. Prawdziwa lekcja. Mimo całego dramatyzmu sytuacji, życzę wszystkim takich doświadczeń. Chociaż polegało to wyłącznie na życzliwym wysłuchaniu trójki innych osadzonych.

Wchodzili do celi w kilkugodzinnych odstępach, jakby los chciał mi dawkować wrażenia, żebym smakował każdej historii z osobna, przetrawił, przemyślał i dopiero poznawał kolejną.

Numer jeden: wielki typ, recydywa, z układami w więzieniu. Bez strachu i bez pretensji. Absolutnie pogodzony ze sobą i swoim losem. Jego jedynym problemem było to, że idzie lato i trochę szkoda ładnych miesięcy: „Taką ładną dziewczynę poznałem w tym tygodniu. Ale teraz przynajmniej dowiem się, czy kocha”.

Drugi to klasyczna wpadka z marihuaną. On nudził się sam na ulicy, policjanci nudzili się na patrolu. Z tych nudów zrodziła się ciekawość, co też ten młody ma akurat w kieszeniach. Nie przyjdzie następnego dnia do pracy, wywalą go. Schorowana matka sama w domu. Nie wie, dlaczego syn nie wrócił na noc.

Postać trzecia, czyli błąd organów ścigania. Wystarczyło pięć minut, żebym się zorientował, że – wbrew przepisom – dzielimy nie tylko celę, ale i sprawę. Pechowiec. Przełożony tego nielojalnego kolegi mojego brata, który nas wystawił; razem z nim zgarnięty, gdy także chciał być uczynny i podwoził go po pracy do domu (zasadzka policyjna już czekała) – w dzień swoich urodzin. A w domu żona w ósmym miesiącu ciąży.

Dostałem pod celą ksywę „Student”. Głównie przez książkę, którą wziąłem ze sobą dla zabicia czasu. Uwierzycie, że w całej karierze zatrzymujących mnie policjantów byłem pierwszą osobą, która spytała, czy może ze sobą wziąć coś do czytania?

Następnego dnia kolejne przesłuchanie. Wiedząc, że najmniejszy poślizg poskutkuje trzymiesięcznym aresztem, dygotałem ze strachu. Ale chyba poszło dobrze. Połączono rodzinę i odesłano nas do domu.

Tutaj historia mogłaby się zakończyć, gdyby nie jedno: wspomniane już przeszukanie mieszkania.

Przeszukanie oznacza, że żegnacie się ze sprzętem elektronicznym. Zwłaszcza z tym mogącym być nośnikiem danych. Ja akurat miałem w mieszkaniu komputer i telefon – trafiły one w ręce stróżów prawa. A komputer w rękach policji oznacza kłopoty. Zawsze. Nie kryła tego nawet policjantka, która trzy miesiące później zaprosiła mnie na komendę, już nawet nie pamiętam po co.

– Być może komputer będzie trzeba zatrzymać do sprawdzenia – powiedziała, dodając zaraz z porozumiewawczym wyrazem twarzy – tylko wie pan, to oznacza, że sprawdzone będzie wszystko, nie miał pan tam nic nielegalnego?
– No nie przypominam sobie, raczej nie.
– No to dobrze, to będę dzwonić.

Niestety, nie dzwoniła, a w takich przypadkach czas gra raczej na niekorzyść. Początkowo jeszcze się łudziłem, że dowodzenie absolutnej niezbędności sprzętu do życia może się na coś zdać, ale nic z tych rzeczy. Aparat państwa był niewrażliwy na moje potrzeby. Komputer zatrzymali do przejrzenia. (Ciekawostka: po trzech miesiącach od zatrzymania policjantka oświadczyła mi, że telefonu nadal nie sprawdzili – chodziło o proste sczytanie SMS-ów – ponieważ… telefon się wyładował i wyłączył, a funkcjonariusze nie znali PIN-u.)

Zasada jest taka: policja podczas przeszukania zgarnia, co jej wpadnie w ręce, a potem przegrzebuje się przez dyski i karty w poszukiwaniu czegokolwiek. Nie dowodów przestępstwa, którego dotyczy śledztwo, tylko właśnie… czegokolwiek. No i znajduje. Nieopróżniony od paru miesięcy folder pobierania eMule’a, torrentów czy jakichś ich mutacji; programy shareware z niewykupioną na czas licencją; gry – rzeczy, o których nawet nie wiesz, skąd je masz i od kogo – to wszystko uzbrojone miny.

 

 

Dowiedziałem się tego wszystkiego niemal rok po zatrzymaniu. Któregoś dnia zadzwonił telefon (szczęśliwie już wtedy odzyskany, podałem im ten nieszczęsny PIN, żeby sprawę choć trochę przyspieszyć) i koszmar minionego lata powrócił. Policjant zaprosił mnie i brata na przesłuchanie w związku z wykryciem nielegalnego softu.

Tydzień, jaki pozostał do spotkania z organami ścigania, przyniósł mi przyspieszony kurs prawa karnego. Ale też teorii gier w praktyce. Z kilku ryzykownych opcji musisz wybrać jedną, a pomyłka jest zbyt kosztowna, żeby wchodziła w grę. Koszt – kara pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat. I zadośćuczynienie finansowe poszkodowanym producentom.

Można przyjąć różne strategie. Część jest sprawdzona, część nie, część jest rozpoznana lepiej, część gorzej. Na wstępie odrzucamy oczywiście frajerskie przyznanie się i dobrowolne poddanie karze, bo… dobra, nie będę tłumaczył.

Nie wszystkie strategie są uniwersalne. Im skuteczniejszą chcemy zastosować, tym większe ryzyko podejmujemy i wymagana odwaga.

Dla grających asekurancko istnieje manewr polegający na przyznaniu się do winy i uniknięciu zasadniczej kary. Przydaje się nieposzlakowana opinia, można wówczas wystąpić o warunkowe umorzenie sprawy. Trochę to przypomina zawiasy, z tą różnicą, że nadal jest się niekaranym. Słaby punkt – trzeba się wykosztować. Wyrazem skruchy jest bowiem opłacenie biednych, okradzionych producentów oprogramowania.

Na przeciwnym biegunie mamy manewr, który uznawałem za miejską legendę, ale sądzę, że po dobrym przygotowaniu i perfekcyjnej realizacji może zadziałać. To propozycja dla prawdziwych wirtuozów ryzyka. Wygląda to tak: wzywają was z bratem/siostrą/kolegą/koleżanką i obaj/oboje przyznajecie się do każdego jednego nielegalnego pliku. W związku z tym, że sprawca musi być jeden – system się wiesza i odchodzicie wolni. Uprzedzając śmiałków – manewr niesprawdzony, na poły legendarny. Ja się nie odważyłem.

Moja strategia to życzliwi koledzy i trochę mocnych nerwów.

Nie szukajcie pomocy u prawników, nie wesprą was obcy ludzie. Dobrze jest pogadać z kimś bliskim, dać znać, że jest się w potrzebie. Znawcy tematu, specjaliści znajdą się w okamgnieniu. Mnie pomógł właśnie taki kolega kolegi. Pomoc polegała na pozornie prostej rzeczy. Dostałem radę: nie bój się i pamiętaj, że będą cię straszyć.

Jak wygląda takie straszenie? Jeśli jest się przygotowanym, budzi ono co najwyżej uśmiech politowania, ale w stresie przesłuchania łatwo się złapać. Jest to na przykład wyciągnięcie ni stąd, ni zowąd kodeksu karnego i odczytanie odpowiedniego paragrafu – z akcentem na lata pozbawienia wolności. Albo komentarze typu „no nie najlepiej to widzę”, „powiem szczerze, że jest pan w złej sytuacji”. Jeżeli słyszycie takie zdania – świetnie, prawdopodobnie nic na was nie mają i liczą, że pękniecie sami.

Bo jeśli nie przyznacie się do winy sami, szanse na udowodnienie czegokolwiek są małe. Wystarczy, że z komputera korzystał ktoś inny. Z mojego na szczęście korzystało mnóstwo ludzi, nosiłem go na imprezy, na uczelnię – słowem, jeśli ktoś chciałby uprawiać na nim działalność przestępczą, miał ku temu wiele okazji. Trzeba tylko pamiętać by o tym wspomnieć. Na przesłuchaniu nic nie ma „domyślnie”.

No i umorzyli sprawę pół roku później. Listownie poinformowali przy okazji o zatrzymaniu mojego komputera na 10 lat (koniec końców jest to nadal dowód przestępstwa). Po moim odwołaniu – zatrzymali już tylko sam dysk twardy. Może wybiorę się kiedyś go odebrać. Może nawet będzie jeszcze działał i zrobię sobie podróż sentymentalną.

Pytacie o paczkę? Była jedną z setek, które odbierali podobni do mnie uczynni koledzy i koledzy kolegów. Wyczytałem w Internecie. Jeśli dobrze pamiętam, ktoś w Skarżysku-Kamiennej wziął kredyt na fałszywe dokumenty i prał te pieniądze kupując za nie laptopy. Kompy szły kurierem do takich jak ja, a na paczce widniało jakieś zmyślone nazwisko.

Czy warto być miłym i uczynnym dla ludzi? Warto, z kilku powodów, ale nie jak w Ojcu Chrzestnym: „Pewnego dnia, który może nigdy nie nadejdzie, poproszę cię o przysługę. Odpowiesz wtedy jak przyjaciel”. Bez zobowiązań i całowania w pierścień. Tak po ludzku, po przyjacielsku, z potrzeby serca.

 

 

Dlaczego? Na przykład dlatego, że może to zaowocować ciekawymi przygodami i bezcennym życiowym doświadczeniem. Przygodami o czasem dramatycznym przebiegu, ale zawsze ekscytującymi. Albo dlatego, że w krytycznej sytuacji będziecie mieć kogo poprosić o pomoc. Albo będziecie mieli alibi. A poza tym dzięki temu jest się z kim potem dzielić opowieściami z tych wszystkich perypetii.
 

######

Materiał z cyberżulerskiego „Nośnika”: pobierz pdf, czytaj na Issuu (patrz niżej) albo przejdź do spisu treści

O tym, czy warto być miłym i uczynnym dla ludzi

Rozdzielczość Chleba 2011-2018

Spędzaliśmy dużo czasu na Facebooku