Mam 40 lat i jestem humanistą, tak sądzę. W każdym razie takie studia kończyłem. Nie łudziłem się, że dostanę pracę „w zawodzie”, bo wiedziałem, że uniwersytet to nie zawodówka i nie po to szedłem na studia, żeby mieć zawód. Gdybym chciał mieć zawód – poszedłbym do szkoły zawodowej, a tak nie zrobiłem.
Skończyłem studia dzienne z psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, zrobiłem studia podyplomowe w Szkole Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, studiowałem też podyplomowo, dodatkowo, psychologię społeczną na Uniwersytecie Opolskim i metody rozwiązywania konfliktów i mediacje na University of Toronto. Nieźle władam angielskim, zacząłem się uczyć hiszpańskiego, zostało mi także w głowie sporo rosyjskiego z podstawówki i liceum.
Wydałem 6 zbiorów wierszy, mam za sobą kilkaset publikacji w prasie kulturalnej, artystycznej i literackiej, byłem redaktorem naczelnym ogólnopolskiego pisma literackiego, stałym współpracownikiem kilku innych pism literackich i artystycznych, dostałem stypendium Ministra Kultury (raz) i Baltic Centre for Writers and Translators w Szwecji (dwa razy). Kiedy jeszcze startowałem w konkursach literackich, dostawałem nagrody. Nie liczyłem, ile tych ogólnopolskich, ale z 40 czy 50 będzie.
Pracowałem jako urzędnik mianowany w administracji publicznej m.in. przy monitoringu funduszy UE, w biurze paszportowym, wydziale do spraw cudzoziemców, byłem dyrektorem domu kultury, wykładowcą uniwersyteckim (krótko, bo jeden semestr), pracowałem też w wydziale kultury urzędu marszałkowskiego, w redakcji pisma sportowego, pizzerii i galerii sztuki.
Nie chcę emigrować, bo uważam, że Polska to mój kraj, moje miejsce na ziemi, mój język i powietrze, którym oddycham, chociaż wiem, że ani ta Polska najbogatsza, ani najpiękniejsza, ale jest moja i to mi jakoś wystarcza.
Od dwudziestu lat stale działam też społecznie w jednej organizacji pożytku publicznego, ale chętnie współpracuję z wieloma innymi organizacjami. Dostałem nawet dwa listy gratulacyjne od Marszałka Województwa i jeden od Burmistrza Brzegu.
Za swoje porażki obciążam odpowiedzialnością głównie siebie, staram się rozumieć swoje błędy, źle podjęte decyzje. Nie wyciągam ręki do państwa, żeby mi dało, bo niby mi się, kurwa, należy. Chciałbym robić swoje, po prostu, i móc z tego żyć.
A jednak, kiedy przerzucam trzeci rok z rzędu kartony pełne sumatorów, przewijam kolejne metry kabla koncentrycznego, odkurzam gipsowe kasetony – mam wrażenie jakiegoś dysonansu. Nie narzekam, no bo mam pracę, która daje mi możliwość spłaty kredytu, do którego nikt nie dopłaci, bo jest w złotówkach. Ale nie mogę mówić o pechu, raczej o fuksie, bo mam pracę. A jednak – coś mnie systemowo wkurwia i mam niejasne przeczucie, że punkt, w którym się znalazłem, nie jest tylko wynikiem moich błędów. Coś przestało do siebie pasować. I nie chce się złożyć w całość. I tyle.
######
Materiał z ZUS-owego „Nośnika”: przejdź do spisu treści