Rozdziel
czość
Chleb
a (RIP)

Nośnik #3 CYBERŻULERSTWO - miniatura

Cyberżuliada krowoderska

Julia Girulska

Czterech żuli z sąsiedztwa orbituje po kwadracie. Budynek Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej musiał ich kiedyś przyciągnąć i teraz bezwolnie snują się wokół niego na ripicie. Zniewolenie chachara rewirem to nie to samo co zniewolenie hawirą. Hawira już dawno nie jest domem, a jeśli jest, to czy jest już meliną?

Ile stopni smutku w skali Cohena dzieli żula od menela? Jeden Cohen? A może dwa? A menela od bezdomnego? Czy osiedlowa żulia to zawsze zapijaczona banda? Czy można się żulić nie pijąc, a zbierając kartony? Kiedy obsesja zbieractwa przemienia człowieka w żula? Czy można być żulem bogatym? Chyba w znaczenia. Pojęcie cyberżulerstwa, temat numeru, rozszerza potoczne znaczenie słowa „żul” – czyli pijak naciągający ludzi na kasę pod sklepem – o zaniedbanego abnegata, dawnego entuzjastę sieci, uzależnionego od kompotu ze zlewek serwowanych przez Internety w barze mlecznym Brudne Ręce. Taka Korova Milky Bar z Mechanicznej pomarańczy? Tak, tylko mleko przestało działać.

Pewne zjawiska, nie dość dobrze do tej pory rozpoznane jako swoiste formy schyłkowe, zostają nareszcie dookreślone i mogą się w końcu ujrzeć takimi, jakimi są – zżulonymi. Dzięki wnioskom wyciągniętym z pionierskiej wędrówki po wertepach tumblra do praźródeł kodu, tej wędrówki ludów po Internetach, możemy z łatwością dostrzec duży potencjał cyberżulerstwa jako kategorii pojemnej i adekwatnej – przydatnej nie tylko w kontekście zjawisk post-internetowych. Cyberżulerstwo porządkuje.

Jeśli skoncentrujemy się na samym przedrostku „cyber-”, wrócimy do punktu wyjścia i zawężymy cyberżulerstwo do relacji użytkownika z Internetem. Jeśli jednak przypomnimy sobie o słowie-matce, od której cyca przedrostek „cyber-” został oderwany, czyli o przymiotniku „cybernetyczny”, to otworzy nam się kilka furtek. Starogrecki odpowiednik słowa „cybernetyczny” oznaczał „sternika, zarządcę, osobę, która wie jak kierować”.

Cybernetyka, która stara się zrozumieć funkcje systemów (organizmów żywych, systemów społecznych, systemów sterowania) i procesy w nich zachodzące, a także śledzić łańcuchy oddziaływań przyczynowo-skutkowych między nimi – dostarcza środki do tego, aby uczynić dany system efektywniejszym. A kto, jak nie żul, stara się uczynić swój system funkcjonowania wzorcowo efektywnym? Sępienie, żebranie, zaczepianie, konsumowanie, zbieranie, wymienianie, oddawanie, chodzenie. Wszystko służy domknięciu systemu – tak, by mógł funkcjonować autarkicznie. Charakterystyczna, pszczela krzątanina żuli, tych saprotrofów, mikrokonsumentów makulatury, puszek i porzuconych butelek po piwie, jest pracą cybernetyka; człowieka, który wie, jak zarządzać otaczającą go przestrzenią i czasem; który obserwuje korelacje między poszczególnymi zjawiskami i stara się działać na rzecz optymalizacji własnego systemu.

Żul jest zatem „cybernetyczny” w klasycznym sensie. Nie przypomina naukowca, który wpierw przygląda się systemowi z zewnątrz, a potem na podstawie obserwacji wypadkowych formułuje wnioski mające podnieść celowość działania układu. Jest więźniem własnego systemu i dlatego jest pragmatykiem. Jego dola jest uzależniona od sprawnego działania układu. Tak (starożytnie) pojmowany cybernetyk, znajduje się wewnątrz układu (którym kieruje), jak sternik, który płynie na galerze sterowanej przez siebie. Wniosek nasuwa się sam: każdy dobry żul to cyberżul.

 

Żul #1 – „Na sąsiada”

 

Pierwszy żul sępi najbardziej. Jest niskiego wzrostu, ma ciemne włosy ścięte na jeża, lekkie zakola i krecią twarz, na której obok czujności maluje się wystudiowana niewinność. Niby skupienie, niby jakieś ważne sprawy niecierpiące zwłoki go nurtują, ale tak naprawdę jest w samym centrum dowodzenia. Duże, pytające oczy, które nigdy nie rozpoznają sąsiadów, co czyni całość jego rutyniarskiego przedstawienia komicznym – odrobina rozeznania kto mieszka gdzie, mogłaby mu się przydać, biorąc pod uwagę ten „biznesplan”. Wyuczona gapowatość to tylko przywdziewany płaszczyk. Ton zatroskanej szczerości uderza rozmówcę fałszem: „Przepraszam, czy mieszka pani w okolicy?” – zagaja. Oczywiście, jeśli się przypadkiem mieszka, to żul chce pożyczyć drobne i obiecuje je odnieść osobiście, bo też akurat, tak się dziwnie złożyło, mieszka w tym samym sąsiedztwie. Każdego raczy tym samym czerstwym kawałkiem, więc jego repertuar jest znany na całym osiedlu. Nikt za to nie widział, by kiedykolwiek oddał pożyczone pieniądze. Niewoli go ten rewir, oj, niewoli. Mimo że ludzie stąd już się nie nabierają, on nie szuka nowego sąsiedztwa.

Ciągnie za sobą młodszego, wyższego, zawsze podporządkowanego kolegę, który asystuje w podziale zysków. Taki uczeń czeladnika, który często po tygodniu kończy swój termin i przenosi kramik z bullshitem do innych dzielnic, by tam konsekwentnie sępić w ramach „sąsiedzkiej franczyzy”. Nasz żul, na szczycie piramidki finansowej V Dzielnicy, ściąga codzienne tantiemy za udzieloną licencję „na metodę”. Ludzki automat, tak skupiony na znajdowaniu sąsiadów, że kasę jest w stanie wyciągnąć tylko od obcych.

 

Żul #2 – „Na Mariana”

 

Sąsiad Marian, siedemdziesięciolatek, choć ma mieszkanie, jest żulem-kartoniarzem, obsesyjnie skoncentrowanym na recyclingu. Zapał, z jakim przeczesuje kubły na śmieci mieszkańców własnej kamienicy i maniakalnie rozparcelowuje zawartość poszczególnych worków do identycznych, wydawałoby się, ale z jakichś jemu tylko znanych powodów jednak innych worków, wskazywać może na manię lub lekkie upośledzenie. W jego wypadku chodzi o to drugie. Marian wybiera ze śmieci skórki od pizzy i nie pozwala im się marnować. Marian rozbiera meble na części, a drewniane szczątki rąbie przy trzepaku na drzazgi. Marian znoszone z okolicy puszki tłucze młotkiem, troszcząc się, by zajmowały mniej miejsca. Robi przy tym całkowicie nieekologiczny rozpiździel.

Jego codziennym czynnościom porządkowym nieodmiennie towarzyszy skrzeczący śpiew, wiecznie te same dwie piosenki. Gdyby fabuła M – Mordercy Fritza Langa rozgrywała się na Krowodrzy, to zgrozą przejmowałaby nas melodia ludowego zaśpiewu: „Niedaleko od Krakowa, leży miasto Limanowa…” gwizdana na opustoszałym podwórku. Tak dobrze każdy zna tu Mariana. Kołysząc się z boku na bok jak beczkowaty marynarz, ciągnie wózek z kartonami, przystając od czasu do czasu by zaczepić mijające go dziewczyny: „Ładne nózie, podobają mi się”. Monotonnie, tym samym – starczym, obleśnym i nieprzytomnym, bo Marian też sąsiadów nie poznaje – głosem. Cały pracowity dzień schodzi mu na zbieraniu, zamiataniu, przeczesywaniu, ciągnięciu wózka, niesieniu butelek, zaczepianiu dziewcząt i odwiedzaniu osiedlowych sklepików, z których odbiera kartony. Żyje we własnym świecie osaczającego go imperatywu przetwarzania odpadków; zredukowany mentalnie do poziomu papugi powtarza utrwalone półzdanka i śpiewane niegdyś, pikantne w jego mniemaniu, piosenki. Świetnie sobie radzi. Musi mieć jakąś ręcinę, ale obsrane dresy i ciągły kontakt ze śmieciami plus upośledzenie umysłowe nie czynią z niego najlepszej partii. Uzależniony od odpadków, nie mógł lepiej wybrać swojego metaforycznego jabola, bo czego jak czego, ale śmieci nie zabraknie mu nigdy.

 

Żul #3 – „Na brodacza w negliżu”

 

Dziwny ten żul, niezwykle milczący, realizuje się najpełniej w swoich skłonnościach do negliżu. Zdecydowanie bezdomny, sypia na klatkach schodowych pobliskich bloków. Nie daje gwarancji, że tę noc prześpi u ciebie, za to jako jedyny w okolicy gwarantuje, że pośmierdzi. Ten siwowłosy jurodiwy, obdarzony bujną, brudną brodą, udaje zwykle, że nikogo nie widzi, ale złap z nim tylko kontakt wzrokowy, a na pewno cię zaindeksuje i poprosi o złotówkę. Do jego ulubionych rozrywek należy wylegiwanie się na ławeczce przy samym wejściu do Wydziału Humanistycznego AGH. Trudno powiedzieć, czy się relaksuje, czy może opracowuje system, bo zwykle można go spotkać, gdy siedzi tam nagi do pasa, w rozpiętych spodniach, spod których wystaje gazeta nieodmiennie brudnych gaci. Otaczają go siatki z całym dobytkiem, budujące wrażenie nieco piknikowe, jeśli oczywiście nie przeszkadza nam, że na pikniku jeść będziemy rzeczy ze śmietnika.

Rozwalony jak basza nie zwraca na nikogo uwagi, patrzy surowo i obojętnie przed siebie, choć dookoła grupki studentów palą papierosy, dyskutują, przypinają rowery i parkują samochody. Całe mrówcze życie ośrodka akademickiego otacza go swoim rytmem. Żul i betonowe kwietniki z lat 70. pozostają jednak niewzruszeni. Jakąś szczególną radość, choć na pozór nic po nim nie znać, musi mu sprawiać przebieranie spodni – jednych brudnych na drugie, też brudne, bo długo, ze smakiem i nonszalancką miną zmienia garderobę na oczach przechodniów. Perfekcyjnie opanował technikę manifestowania, że cudza uwaga jest mu niepotrzebna, a jednak, z jakichś powodów, wybrał na swoją cichą przebieralnię najpopularniejszą ławeczkę w okolicy. Żul to pełen sprzeczności: wzbudza wstręt i współczucie, zaciekawienie i obojętność. Jeśli założyć, że nakręca go ekshibicjonizm, to znalazł swoją niszę z godną pozazdroszczenia samoświadomością i precyzją. Jeśli jego celem jest „przetrwać i uszczknąć od życia choć odrobinę przyjemności”, to i tak wychodzi mu to lepiej niż niejednemu humaniście.

 

Żul #4 – „Na filozofa”

 

Czwarty żul to perypatetyk. Przechadza się tocząc ze sobą ważkie dyskusje. Nasz osiedlowy Herzog Saula Bellowa dyktuje sobie na głos listy do Krowodrzan. A może to jedna, długa, niekończąca się riposta, którą wypowiada codziennie przystając na schodkach? Takie l’esprit de l’escalier, trochę zbyt dosłowne. Rzadko zagaduje ludzi, siebie natomiast prawie nieustannie. W jego schizofrenicznej peregrynacji, w której role świętych ikon odgrywają książki przenoszone z kąta w kąt, ważne miejsce zajmuje robienie notatek na świstach pomiętego, zapisanego już wcześniej szarego papieru. Księgozbiór nosi zawsze przy sobie w foliowych reklamówkach, rozrywanych przez kanty niepraktycznych, płóciennych opraw. Gdy znajdzie odpowiednie miejsce by przystanąć, rozkłada koc i buduje piramidki z książek, robi zapiski, sam się do czegoś skutecznie przekonuje. Ma grube denka, loki i czapkę pilotkę. Przekrzywia głowę zatopiony w myślach i wtedy jest tylko o jedno nieumycie się za daleko od kolegów z uniwersytetu.

Ławka pod wydziałem, koc za osiedlowymi garażami, wysepka na światłach przy przejściu dla pieszych – to miejsca zawłaszczone, które wykroił z przestrzeni publicznej, sprywatyzował na czas określony. Jest panem maleńkich, bezludnych wysp, na których stos książek robi za smutną palmę. Choć jest dalej niż bliżej od uwolnienia się od siebie, na pewno zdołał pozbyć się sztafażu biblioteki, katedry, gablot i tablicy. Wystarczy, że wejdzie na latający kocyk, ziarnko schizofrenii dosypie – i już może zwiedzać wszystkie biblioteki świata.

 

***

Cybernetyczne żule – jak mało kto – muszą w trybie ciągłym przetwarzać informacje o procesach zachodzących w ich otoczeniu. Sukces osiągają dzięki redukcji dążeń, potrzeb i wyostrzonym zmyśle obserwacji. Wygrywa ten, kto potrafi wyciągać wnioski z korzyścią dla siebie. Przedstawieni powyżej osobnicy, pomimo sytuacji życiowej nie do pozazdroszczenia, osiągnęli wiele w dziedzinie zaspokajania własnych potrzeb, będącej konsekwencją dobrze zarządzanego systemu. Grunt to znać swoje potrzeby. Bycie cyberżulem to nobilitacja, przekraczająca zwykłe, nieporadne żulerstwo. Cyberżulerstwo to kwestia uzdolnień i charakteru, a że ciąży przy tym odrobinę? Cóż, nie każdy może zostać Frankiem Gallagherem.
 

######

Materiał z cyberżulerskiego “Nośnika”: pobierz pdf, czytaj na Issuu (patrz niżej) albo przejdź do spisu treści

Rozdzielczość Chleba 2011-2018

Spędzaliśmy dużo czasu na Facebooku